Wszystko, czego nienawidzę

Řeřicha ma poczucie humoru i talent inscenizacyjny. W jego filmie młodość jest górna i chmurna, zagubiona i nieszczęśliwa. Nieściemniona.
"Nic nas powstrzyma" to rewers "Wszystkiego, co kocham" Jacka Borcucha. Fabuła, czas akcji i przedstawione realia są w obu filmach niemal identyczne. O ile jednak w polskim wydaniu historia miłosnej, muzycznej i życiowej inicjacji otulona była gęstą mgłą nostalgii, o tyle po czesku sączy się z niej głównie żal za straconymi punkowymi ideałami.

Rok 1983.  Główny bohater, dobijający do pełnoletności Miki (przypominający młodego Johnny'ego Deppa Patrik Děrgel), szarpie druty na gitarze i nerwy swoich rodziców. Nie pogardzi żadnym napojem z procentami, pali jak smok, a jego mrocznym obiektem pożądania jest płyta The Clash "London Calling". Razem z kumplem Davidem Miki zakłada zespół. Zróbmy coś, żeby mieć, co pamiętać, zanim urosną nam brzuchy, wypadną zęby i włosy – mówi David, patrząc na rozgwieżdżone niebo. Gwiazdy nie sprzyjają chyba buntownikom z ojczyzny knedlików i Karela Gotta, bowiem w zespole szybko zaczyna dochodzić do podziałów.

Jeśli denerwowaliście się na Borcucha za to, że upupił polskich punków, koniecznie musicie zobaczyć film  Richarda Řeřichy. Jego bohaterowie zioną agresją i pogardą dla otoczenia nie tylko podczas koncertów. W urządzeniu demolki są skuteczniejsi niż ekipy wyburzeniowe, bez wyrzutów sumienia okradają staruszki, a na koniec urządzają sobie pisuar tam, gdzie inni zwykli jeść obiad i oglądać telewizję. Wymyślony przez angielskich rockmanów slogan "No future"  jak ulał pasuje do rozrabiaków zza Żelaznej Kurtyny. "Opiekuńcze" państwo każe im zgiąć kark, a potem pracować od ósmej do szóstej, kusząc nagrodą w postaci wczasów w Bułgarii. Z czasem okazuje się, niestety, że poza prostą instrukcją autodestrukcji punk także nie ma za wiele do zaoferowania. Nawet miłość, która w podobnych historiach okazywała się najlepszym środkiem przeciwbólowym, tutaj wydaje się zbyt słaba. Gdzie się bohater nie obejrzy, tam widzi tylko drogę donikąd.

Řeřicha ma poczucie humoru i talent inscenizacyjny. Oba jego atuty widać najlepiej w scenach koncertowych – energetycznych, ciekawych wizualnie, wypełnionych dobrą muzyką. Podoba mi się też, że reżyser zachował zdrowy rozsądek, a także  w miarę uczciwie ocenił "stare, dobre czasy". W jego filmie młodość jest górna i chmurna, zagubiona i nieszczęśliwa. Nieściemniona.
1 10
Moja ocena:
7
Zastępca redaktora naczelnego Filmwebu. Stały współpracownik radiowej Czwórki. O kinie opowiada regularnie także w TVN, TVN24, Polsacie i Polsacie News. Autor oraz współgospodarz cyklu "Movie się",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones